30.12.2014

Zła, niedobra Ameryka

   
Oczywiście, że nie cała. Są tam całe masy ludzi bystrych i krytycznych, których głos jest słyszany w światowych mediach. Problem w tym, że to nie oni podejmują kluczowe decyzje. To nie oni, podejmując je, pogrążają swój kraj, a przede wszystkim inne.

    Amerykański establishment – uwzględniając Kongres i prezydenta – to tylko 536 osób Ta niewielka garstka ludzi -  właściwie jeszcze mniejsza, bo trzeba wyłączyć przeciwników - w ciągu ostatniej dekady doprowadziła do chaosu, destabilizacji i śmierci tysięcy na bliskim wschodzie. Nie, bynajmniej nie mam zamiaru stawać w obronie „uciemiężonych muzułmanów” - o tym później.

    USA w 2003 roku podjęły inwazję na Irak w celu obalenia „dyktatorskich rządów Saddama Huseina”, zagrażających demokracji, wolności ludzi, prawom człowieka, bezpieczeństwu międzynarodowemu i pokojowi na bliskim wschodzie  – to ich, skrócona wersja. Dyktatora udało się obalić. Reszta założeń okazała się chyba mniej istotna niż niewygodny dla polityki amerykańskiej Hussein. W marcu bierzącego roku pojawił się projekt zmieniający aktualne, irackie prawo, zezwalający m.in. na: ożenek z 9-letnimi dziewczynkami, zgwałcenia, więzienie kobiet w domach i inne potworności. Nie trzeba być specjalnie współczującym ani dysponować szczególną wyobraźnią, żeby domyślać się, jakimi naruszeniem powyższych wartości jest wdrożenie planowanych przez Irak zmian. Mimo tego, amerykańskim decydentom nie śpieszno było bronić wzięte wcześniej na sztandar: pokój, prawa człowieka i demokrację.  Ciężko mi zrozumieć ich pokrętną logikę ale staje się to prostsze, kiedy przyjżeć się ich decyzjom.

    Każdy, nawet średniointeligenty człowiek domyśli się, za czyim stawiennictwem powoływano włodarzy nowego, irackiego państwa– mniej bystrym przypomnę, że od 2003 roku w Iraku „porządek” robił amerykański establishment, rękami swoich żołnierzy. Wszystkie te okoliczności pomogły doprowadziłć do niewątpliwej katastrofy, inaczej zwanej „ISIS” (islamskie państwo iraku i syrii). Jak to? Tak to.
   
    W utworzenie wspomnianego, irackiego niby-rządu USA ponoć wpompowały rzekę sił i środków... czy aby na pewno? Kompetentne, nowo powstałe państwo czekało stosunkowo krótko aby sprawdzić swoje umiejętności w czasach kryzysu. Nowy rząd Iraku, w tym mężny-pan-premier Nuri Maliki zaskakująco biernie przyglądał się rosnącym w siłę fanatykom z ISIL. Mahdi Gharawi - oficer irackiej armii - po aresztowaniu siedmiu bandytów z ISIL i uzyskaniu od nich informacji, że dżiadyści szykują się do szerokiej ofensywy, natychmiast ostrzegł otępiałego premiera. Ten z kolei... mówiąc nieładnie ale krótko - olał temat. Dżihadyści bezztrosko wtargnęli do Mosulu, siejąc chaos w irackich szeregach. Co ciekawe, to Mahdi Gharawi beknął za sytuacje – uciekł na południe, oskarżony o... zaniedbanie obowiązków i zdradę (za co grodzi mu śmierć). Cała armia natomiast była na tyle kompetentna i dobrze zorganizowana, że w obliczu nadchodzących dzikusów z ISIS, żołnierze iraccy żołnierze i rekruci postanowili, ekhm, zdezerterować.
 Nie wiem, czy słyszeliście historię Alegoo Husseina Kadhim - który, tak jak jego koszarowi koledzy – podjął próbę ucieczki po wkroczeniu dżihadystów. Przetrwał przygotowaną na żołnierzy egzekucję tylko dlatego, że udawał martwego. Ciężko mi winić tych ludzi – najwidoczniej nie byli przygotowani. Dziwi jednak, że kurdowie – kobiety i mężczyźni, walczą dzielnie mimo zagrożenia ze strony tego samego wroga i mimo tego, że USA nie szkoliło ich tak, jak Irakijczyków. Może w Irackiej armii brakuje dzielnych kobiet i mężczyzn. A może Kurdowie nie są tak bardzo skalani amerykańskimi porządkami. Zapewne przyczyną tej kompromitacji było jedno i drugie.

    W 2005 roku, po inwazji USA na Irak, została uchwalona konstytucja nakładająca na wszystkie prowincje obowiązek przekazywania wydobytej ropy centralnemu rządowi w Bagdadzie - on jako jedyny, miał prawo ją eksportować... na wszystkie, a więc również na trzy wchodzące w skład (ponoć autonomicznego) Regionu Kurdystanu: Dahuk, Irbil, Sulajmanijja. I chociaż w Syrii nie ma autonomii Kurdów, to obszary o największej ich liczebności na Bliskim Wschodzie obejmują północną Syrię i Irak właśnie (wspomniany Kurdystan). Wiadomym jest, że nacja ta działa jako jeden organizm w walce z dżihadystami. Co ciekawe, prodemokratyczna, wspaniałomyślna Ameryka nie pali się do zniesienia nałożonych na kurdyjskie prowincje ograniczeń. Tym to ciekawsze, że w obliczu oblężenia Kobane, wolny eksport ropy i środki z niej – dosłownie i w przenośni - płynące, mogłyby zostać przeznaczone na dozbrojenie i doszkolenie walecznych Kurdyjek i Kurdów. Ci – dysponując wtedy siłami i środkami – zapewne szubko poradziliby sobie z niedemokratycznymi wieprzami z ISIS. Dlaczego Ameryka i stojący na jej czele, wiecznie „wzburzony działaniami dżihadystów” Obama, nie chce dać Kurdystanowi takiej możliwości? Mało tego-przkazanie pałeczki Kurdom uczyniłoby bezzasadnymi zarzuty, że Ameryka się wpieprza w bliskowschodnie konflikty, że walczy z islamem... Takie posunięcie byłoby marketingowo idealne - o ile USA faktycznie chodzi o „propagowanie demokratycznych wartości”. O co więc chodzi? Gdyby udało się wejść do zakutych łbów wspomnianych, zaokrąglonych 2 promili ludzi – na pewno mogłabym odpowiedzieć na postawione pytanie. Niestety, łby te są zbyt zakute, żeby dało się to zrobić. Jedyne wnioski ocierają się o teorie spiskowe – choć logiczne – to raczej jestem ostrożna z każdym „spiskiem”.
    Obama, na początku swojej kadencji, dał jasno do zrozumienia, że będzie priorytetowo traktował stosunki z Turcją. Podlizywał się ichniemnu premierowi (ciemnemu despocie i autorytarnych zapędach - Erdoganowi) wysyłając doń w marcu 2009 swoją sekretarz - Hillary Clinton. Ta, z okazji wizyty, nie omieszkała wygłosić gospodarzom kilku ciepłych słów. Sam prezydent USA pofatygował się do Turcji w kwietniu tego samego roku – wybierając Turcję jako pierwsze, wśród państw Bliskiego Wschodu. Jak wiadomo, Erdogan boi się jautonomii kurdysjkiej na jego włościach. Ameryka natomiast, zgodnie z zasadą „zjeść ciastko i mieć ciastko” - nie angażowała się w Erdoganowe plany w walce z Kurdami, ani we wspieranie samych Kurdów. W takim stanie „zawieszenia” pozostają do dziś. Tak, tak... „Kiedy nie wiadomo o co chodzi – chodzi o pieniądze” - więc, dla głodnych sensacji warto spuentować – Kurdystan przekazuje ropę amerykańskiemu rządowi w Bagdadzie. Nic odkrywczego, prawda? c.d.n. :)

Co Ty możesz na to poradzić?
Wesprzyj Kurdów, chociaż symbolicznie: http://www.ipetitions.com/petition/support-kurdish-independence-2
Jeśli masz podobne zdanie - podziel się tym postem, uświadom innych. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz