30.12.2014

Prawdziwi winni


  Niepokojącą tendencją wśród komentujących zjawisko islamskiego terroryzmu jest  krótkowzroczność. Znajdujemy psa do bicia nie widząc w istocie, gdzie ten pies jest pogrzebany. Wielu zabierających głos w tej sprawie wini wyłącznie Stany Zjednoczone - czyli przytoczonego wcześniej psa do bicia. Choć on słusznie przyjmuje cięgi, to nie jest prawdziwym winnym. W Sydney czy  Joue-les-Tours (wymieniając choćby dwa ostatnie zdarzenia, tylko z grudnia 2014 r.) sprawcy nie wznosili na sztandar słów "precz Ameryce" - krzyczeli natomiast "allah akbar", a ich zbrodnie usprawiedliwiają autentyczne wersety koranu (Koran 8:12: "(...) Ja wrzucę strach w serca niewiernych. Bijcie ich więc po karkach! Bijcie ich po wszystkich palcach!" i 8:17... "To nie wy ich zabijaliście, lecz Bóg ich zabijał."). Wieprze z isis natomiast obrały sobie za cel cały "Zachód", a właściwie wszystkie nie-islamskie społeczności, co możecie zweryfikować oglądając reportaż Jürgena Todenhöfera "Islamic State". Bez radykalnej interpretacji koranu konflikt miałby zapewne wymiar lokalny. Ukraińcy nie wysadzają się w Europie, choć jej polityka wielokrotnie stoi w sprzeczności z ich interesem. "Zielone ludziki" nie detonują opasanych ładunkami wybuchowymi dzieci w Europie, która oficjalnie sprzeciwia się polityce Rosji.  

   Jeśli obwiniamy Amerykę, pomijając prawdziwego winowajcę - czyli islamizm, to tym samym legitymizujemy zjawisko terroryzmu - przecież każda nacja ma święte prawo walczyć z najeźdźcą. Puentujemy swoje wypowiedzi stwierdzeniem, że to silniejszy jest winny i milcząco usprawiedliwiamy wszelkie użyte przez terrorystów siły i środki. Podobnie ma się sytuacja z Izraelem i strefą Gazy. Palestyńczycy (a właściwie hamas), podług tej logiki, mają prawo umieszczać wyrzutnie rakiet (stanowiące oczywisty cel Izraelskiej Armii) pomiędzy gmachami: Szpitala dla Dzieci i Szkoły Podstawowej... cel uświęca środki. Również Lee Rigby'emu, żołnierzowi 2RRF (drugiego królewskiego regimentu fizylierów), należała się dekapitacja. W końcu służył w Afganistanie... Nie, tego mordercy nie wiedzieli. Tak docieramy do sedna sprawy - tu nie chodzi o to, że Brytyjczycy  uczestniczyli w amerykańskiej, krwawej walce o ropę. Chodzi raczej o to, że mundur był brytyjski - nosili go więc niewierni, a koran nakazuje ich likwidować. Jeśli nadal macie wątpliwości, to do rozsądku powinien Wam przemówić ostatni zamach w Peszawarze, gdzie śmierć poniosło między 130 a 140 osób, w tym dzieci. Ofiarami byli muzułmanie, uznani przez talibów... za niewiernych właśnie. Za słowami z Sahih Muslim: "Recytują Koran i odczytują go na własną korzyść, ale jest przeciw nim i sprawiają, że odnoszą się do wierzących. (...) Przenikną przez islam tak, jak strzała przenika przez swoją zdobycz. Gdziekolwiek ich spotkacie, zabijcie ich! Ten, kto ich zabije lub przez nich zabity zostanie, jest błogosławiony." (księga 005, numer 2322). Przytoczone tłumaczenie pochodzi z "Kraju niewidzialnych kobiet" prof. Quanty Ahmed. Dla niewtajemniczonych: Sahih Muslim jest jednym z dwóch najbardziej uznanych przez sunnicki islam hadisów, czyli opowieści o życiu mahometa, będących wzorem postępowania dla każdego muzułmanina ("sahih" oznacza "prawdziwy" i jest tekstem o niepodważalnej autentyczności). Zamachowcy zabijali "Khawarij" - niewiernych, którzy tylko nazywali się muzułmanami.
   Oczywistą motywacją islamskich terrorystów nie jest więc chęć obrony własnych granic czy własnego narodu. Przecież wśród fanatyków -zamachowców są zarówno Saudyjczycy (Arabia Saudyjska pozostaje w dobrych stosunkach z USA), jak i obywatele USA. Jeśli winowajcą są Stany Zjednoczone, to co kierowało zamachowcami w Peszawarze? Dlaczego Pakistańczycy wymordowali swoje siostry i swoich braci? Bo Ameryka? Nie, nawet nie próbujcie cytować talibów nazywających ten obrzydliwy czyn "odwetem". Oni kierują się islamem, a ten mówi, że zabójstwo jest.... najcięższym grzechem. Chyba, że mówimy o zabiciu niewiernego - to już błogosławieństwo. A muzułmanie nazywający te zamachy "nieislamskimi"? - tak mówią Khawarij... I tu jest właśnie pies pogrzebany.
Co Ty możesz zrobić? Potrzebuję dobrego tłumaczenia powyższego tekstu na język angielski i niemiecki -  zostanie on wysłany do publikacji na zagraniczne serwisy.

Zła, niedobra Ameryka

   
Oczywiście, że nie cała. Są tam całe masy ludzi bystrych i krytycznych, których głos jest słyszany w światowych mediach. Problem w tym, że to nie oni podejmują kluczowe decyzje. To nie oni, podejmując je, pogrążają swój kraj, a przede wszystkim inne.

    Amerykański establishment – uwzględniając Kongres i prezydenta – to tylko 536 osób Ta niewielka garstka ludzi -  właściwie jeszcze mniejsza, bo trzeba wyłączyć przeciwników - w ciągu ostatniej dekady doprowadziła do chaosu, destabilizacji i śmierci tysięcy na bliskim wschodzie. Nie, bynajmniej nie mam zamiaru stawać w obronie „uciemiężonych muzułmanów” - o tym później.

    USA w 2003 roku podjęły inwazję na Irak w celu obalenia „dyktatorskich rządów Saddama Huseina”, zagrażających demokracji, wolności ludzi, prawom człowieka, bezpieczeństwu międzynarodowemu i pokojowi na bliskim wschodzie  – to ich, skrócona wersja. Dyktatora udało się obalić. Reszta założeń okazała się chyba mniej istotna niż niewygodny dla polityki amerykańskiej Hussein. W marcu bierzącego roku pojawił się projekt zmieniający aktualne, irackie prawo, zezwalający m.in. na: ożenek z 9-letnimi dziewczynkami, zgwałcenia, więzienie kobiet w domach i inne potworności. Nie trzeba być specjalnie współczującym ani dysponować szczególną wyobraźnią, żeby domyślać się, jakimi naruszeniem powyższych wartości jest wdrożenie planowanych przez Irak zmian. Mimo tego, amerykańskim decydentom nie śpieszno było bronić wzięte wcześniej na sztandar: pokój, prawa człowieka i demokrację.  Ciężko mi zrozumieć ich pokrętną logikę ale staje się to prostsze, kiedy przyjżeć się ich decyzjom.

    Każdy, nawet średniointeligenty człowiek domyśli się, za czyim stawiennictwem powoływano włodarzy nowego, irackiego państwa– mniej bystrym przypomnę, że od 2003 roku w Iraku „porządek” robił amerykański establishment, rękami swoich żołnierzy. Wszystkie te okoliczności pomogły doprowadziłć do niewątpliwej katastrofy, inaczej zwanej „ISIS” (islamskie państwo iraku i syrii). Jak to? Tak to.
   
    W utworzenie wspomnianego, irackiego niby-rządu USA ponoć wpompowały rzekę sił i środków... czy aby na pewno? Kompetentne, nowo powstałe państwo czekało stosunkowo krótko aby sprawdzić swoje umiejętności w czasach kryzysu. Nowy rząd Iraku, w tym mężny-pan-premier Nuri Maliki zaskakująco biernie przyglądał się rosnącym w siłę fanatykom z ISIL. Mahdi Gharawi - oficer irackiej armii - po aresztowaniu siedmiu bandytów z ISIL i uzyskaniu od nich informacji, że dżiadyści szykują się do szerokiej ofensywy, natychmiast ostrzegł otępiałego premiera. Ten z kolei... mówiąc nieładnie ale krótko - olał temat. Dżihadyści bezztrosko wtargnęli do Mosulu, siejąc chaos w irackich szeregach. Co ciekawe, to Mahdi Gharawi beknął za sytuacje – uciekł na południe, oskarżony o... zaniedbanie obowiązków i zdradę (za co grodzi mu śmierć). Cała armia natomiast była na tyle kompetentna i dobrze zorganizowana, że w obliczu nadchodzących dzikusów z ISIS, żołnierze iraccy żołnierze i rekruci postanowili, ekhm, zdezerterować.
 Nie wiem, czy słyszeliście historię Alegoo Husseina Kadhim - który, tak jak jego koszarowi koledzy – podjął próbę ucieczki po wkroczeniu dżihadystów. Przetrwał przygotowaną na żołnierzy egzekucję tylko dlatego, że udawał martwego. Ciężko mi winić tych ludzi – najwidoczniej nie byli przygotowani. Dziwi jednak, że kurdowie – kobiety i mężczyźni, walczą dzielnie mimo zagrożenia ze strony tego samego wroga i mimo tego, że USA nie szkoliło ich tak, jak Irakijczyków. Może w Irackiej armii brakuje dzielnych kobiet i mężczyzn. A może Kurdowie nie są tak bardzo skalani amerykańskimi porządkami. Zapewne przyczyną tej kompromitacji było jedno i drugie.

    W 2005 roku, po inwazji USA na Irak, została uchwalona konstytucja nakładająca na wszystkie prowincje obowiązek przekazywania wydobytej ropy centralnemu rządowi w Bagdadzie - on jako jedyny, miał prawo ją eksportować... na wszystkie, a więc również na trzy wchodzące w skład (ponoć autonomicznego) Regionu Kurdystanu: Dahuk, Irbil, Sulajmanijja. I chociaż w Syrii nie ma autonomii Kurdów, to obszary o największej ich liczebności na Bliskim Wschodzie obejmują północną Syrię i Irak właśnie (wspomniany Kurdystan). Wiadomym jest, że nacja ta działa jako jeden organizm w walce z dżihadystami. Co ciekawe, prodemokratyczna, wspaniałomyślna Ameryka nie pali się do zniesienia nałożonych na kurdyjskie prowincje ograniczeń. Tym to ciekawsze, że w obliczu oblężenia Kobane, wolny eksport ropy i środki z niej – dosłownie i w przenośni - płynące, mogłyby zostać przeznaczone na dozbrojenie i doszkolenie walecznych Kurdyjek i Kurdów. Ci – dysponując wtedy siłami i środkami – zapewne szubko poradziliby sobie z niedemokratycznymi wieprzami z ISIS. Dlaczego Ameryka i stojący na jej czele, wiecznie „wzburzony działaniami dżihadystów” Obama, nie chce dać Kurdystanowi takiej możliwości? Mało tego-przkazanie pałeczki Kurdom uczyniłoby bezzasadnymi zarzuty, że Ameryka się wpieprza w bliskowschodnie konflikty, że walczy z islamem... Takie posunięcie byłoby marketingowo idealne - o ile USA faktycznie chodzi o „propagowanie demokratycznych wartości”. O co więc chodzi? Gdyby udało się wejść do zakutych łbów wspomnianych, zaokrąglonych 2 promili ludzi – na pewno mogłabym odpowiedzieć na postawione pytanie. Niestety, łby te są zbyt zakute, żeby dało się to zrobić. Jedyne wnioski ocierają się o teorie spiskowe – choć logiczne – to raczej jestem ostrożna z każdym „spiskiem”.
    Obama, na początku swojej kadencji, dał jasno do zrozumienia, że będzie priorytetowo traktował stosunki z Turcją. Podlizywał się ichniemnu premierowi (ciemnemu despocie i autorytarnych zapędach - Erdoganowi) wysyłając doń w marcu 2009 swoją sekretarz - Hillary Clinton. Ta, z okazji wizyty, nie omieszkała wygłosić gospodarzom kilku ciepłych słów. Sam prezydent USA pofatygował się do Turcji w kwietniu tego samego roku – wybierając Turcję jako pierwsze, wśród państw Bliskiego Wschodu. Jak wiadomo, Erdogan boi się jautonomii kurdysjkiej na jego włościach. Ameryka natomiast, zgodnie z zasadą „zjeść ciastko i mieć ciastko” - nie angażowała się w Erdoganowe plany w walce z Kurdami, ani we wspieranie samych Kurdów. W takim stanie „zawieszenia” pozostają do dziś. Tak, tak... „Kiedy nie wiadomo o co chodzi – chodzi o pieniądze” - więc, dla głodnych sensacji warto spuentować – Kurdystan przekazuje ropę amerykańskiemu rządowi w Bagdadzie. Nic odkrywczego, prawda? c.d.n. :)

Co Ty możesz na to poradzić?
Wesprzyj Kurdów, chociaż symbolicznie: http://www.ipetitions.com/petition/support-kurdish-independence-2
Jeśli masz podobne zdanie - podziel się tym postem, uświadom innych.